O uśmiechu, życzliwości oraz konieczności kupienia oleju

Zaczęła się klimatyczna wiosna, na tę astronomiczną musimy jeszcze trochę poczekać. A mnie się marzy (nie, nie kurna chata), by wiosna była w naszych głowach i sercach. W połowie lutego siedzę sobie na tarasie hotelu w Locarno, przede mną rabaty obsypane kwitnącym kwieciem (choć to jeszcze w zimie). Jest wczesne popołudnie i nagle zza węgła wyłania się pochód – na czele damska orkiestra wystrojona wygrywa radosne, skoczne melodie (średnia wieku pań – na oko wczesna 60-tka), za nimi tłumy: dorośli, młodzież, psy, kucyki i osiołek. Wszyscy roześmiani, radośni, otwarci wszyscy na wszystkich, bo to karnawał.

Pamiętam taki pochód karnawałowy z mojego dzieciństwa. Były to ostatki – wtorek przed środą popielcową. Przebierańcy przechodzili przez wieś, ludzie dawali im datki, potem w karczmie bawili się do północy. Czy gdzieś to jeszcze w Polsce jest? Dzisiaj jeżeli wychodzimy, jeżeli się gromadzimy to zawsze przeciw komuś i czemuś, a z ust nie wychodzą radosne okrzyki i skoczne przyśpiewki tylko obelgi i nienawiść. Chciałam tu dodać, że staliśmy się jaskiniowcami, ale to porównanie jest obraźliwe dla jaskiniowców, bo gdyby zachowywali się tak w stosunku do siebie, jak zachowujemy się my dzisiaj – podobno ludzie kulturalni i wykształceni – to nie byłoby następnego etapu rozwoju człowieka, ponieważ wszyscy by się pozabijali a raczej pozagryzali.

To wszystko, co piszę to ciężkie słowa, bo „smutno mi Panie”. Czy my już nie potrafimy inaczej?! Tak dalej być nie może. Niech każdy z nas zrobi rachunek sumienia, bez wybielania siebie i rozpocznijmy odnowę od siebie samych. Przywitajmy sympatycznie sąsiada, który według nas to niereformowalny matoł, uśmiechnijmy się do siebie na ulicy, jeżeli odzywamy się publicznie to nie po to, by wytykać błędy. Mamy okres postu, to dobry czas, by się oczyścić i święta zmartwychwstania powitać z posprzątaną głową i obchodzić „lany poniedziałek” jako powrót do korzeni. W 1968 roku w „praskiej wiośnie” praskie dziewczęta „walczyły z najeźdźcami Układu Warszawskiego tańcząc w mini spódniczkach przed ich czołgami. Nie mieli odwagi ich rozjechać. To dobry sposób na agresję. No tak – dobry dla tych Czechów – tchórzy, my wolimy bohatersko ginąć na barykadzie.

Mam jeszcze podpowiedź dla panów prominentów: kupcie sobie oleju – potaniał, myjąc precyzyjnie ręce nie zapominajcie o głowie. Po świętach napiszę jakie zmiany poczyniłam ja, w sobie. Z serdecznymi życzeniami.