Zniewolenie kulinarne – Sheraton i nie tylko

Kanikuła „idzie” na całego. Wysokich temperatur przysparza nam nie tylko aura, ale nie o tym będę pisać. Temat do pisania dała mi kolacja w hotelu Sheraton pod Wawelem, a raczej dyskusja na temat owej kolacji w gronie kilku Krakusów, którzy się na sztuce kulinarnej wyznają. Moje zdumienie i oburzenie spowodowane ową kolacją sięgnęło zenitu. Przerost absolutny formy nad treścią.

Forma to sposób podawania i ceny, treść – zawartość talerza. Przykład: „melon w szynce parmeńskiej” – na ogromnym talerzu pokrytym kropami i esyfloresam, na środku leżał „słupek melona” mający u góry i na dole dwa skrawki szynki. Ponadto przykryty był rzuconym pewnie z wielkim rozmachem garścią łodyżek rozmarynu – cena 55 złotych. Poprosiłam kelnerkę o grzankę i zostałam poinformowana, że za grzankę muszę zapłacić oddzielnie, bo nie jest w zestawie. Panie, Ty widzisz i nie grzmisz. Inny komentarz zbyteczny. Nie będę opisywać dań innych, no może jeszcze deser w postaci bezy wielkości dużego paznokcia za 40 złotych.

Po co to wszystko piszę? By uzmysłowić nam nowe zaczynające się panoszyć zjawisko powstania kasty kucharzy – artystów tworzących dzieła, które Ty prostaczku masz nabożnie podziwiać a nie, byś się najadł (to przecież prostackie). Gdyby to był pojedynczy casus dałabym spokój, ale „przetestowałam” osiem restauracji z górnej półki i wszędzie to samo, a w jednej na moją uwagę, że z tym befsztykiem coś nie tak, zostałam pouczona z „wysokości” – „tak się podaje”. Może się komuś wyda to wszystko błahym. A tak nie jest. Zaczynamy być i na tym polu zniewalani; narzuca się nam co i jak mamy jeść. Nie dajmy się zwariować. W restauracji jestem gościem, a nie przedmiotem artystycznych eksperymentów pana kucharza (może oni już nazywają się inaczej a ja prostaczek tego nie wiem). I tak się trzymajmy, czego sobie i Wam życzę.

PS. Polecam gorąco lekturę: Hannah Arent – Banalność zła – to o zniewoleniu.