Świat, który ześlizguje się w bagno głupoty
Chciałabym napisać o pięknej złotej jesieni, tej prawdziwej, z babim latem tańcującym na wietrze, złotymi liśćmi, z uśmiechniętymi spacerującymi ludźmi, biegającymi psami i leniwie wylegującymi się kotami. Jak tylko ułożyłam sobie w głowie ten wzruszający obrazek, usłyszałam głos (z tyłu głowy): masz bardzo dobrą pamięć i jeszcze lepszą wyobraźnię, to było „kiedyś”, bardzo dawno „kiedyś”. A ty się obudź i popatrz wokół!!! I co widzisz? Świat, który ześlizguje się w bagno głupoty, który nie ma żadnych ideałów, żadnych marzeń, świat w którym nie ma nic wielkiego, czemu można by podporządkować życie.
Jest jedno: pieniądz, chęć posiadania. Rzadko ludzkość bywa tak, jak dzisiaj pozbawiona prawdziwych przywódców, mentorów, światła ideałów. Jeżeli pojawi się jakaś osoba wyjątkowa, ktoś z ideami wykraczającymi poza horyzont codziennych przyjemności, zostanie stłamszony przez przeciętną i banalną większość.
Bardzo szeroko pojęta kultura i polityka powinny modelować nasz sposób myślenia, wpływać na sens życia. Tymczasem polityka za sprawą zwyrodniałej w stosunku do pierwotnej idei demokracji znalazła się w rękach miernot. Bo dzisiejsza demokracja to udanie się raz na cztery lub pięć lat do lokalu wyborczego, by postawić krzyżyk przy nazwisku tego, który najwięcej obiecuje. A kultura? Muzyka, sztuka, literatura – wszystko podporządkowane prawom rynku. I królujące internet i telewizja, które każde wydarzenie i każdą emocję przemieniają w spektakl, w efekcie czego nie nas nie może poruszyć lub oburzyć. One napełniają nas masą informacji, ale pozostawiają moralnymi ignorantami. Ludzie od pieluch poddani takiemu „modelowi” życia albo uznają, że ta pogoń za dobrami materialnymi jest OK, albo zaczynają widzieć, że nie ma tu miejsca na przyjemności natury duchowej, poczują się zatruci i ilu z nich potrafi wrzasnąć „stop – poszukajmy jakiejś innej drogi.
Popadają w depresję, która staje się coraz powszechniejszą dolegliwością. Świadczy to też, że w głębi duszy ludzie tęsknią za człowieczeństwem. Marna to jednak pociecha, zważywszy ilu ludzi na depresję cierpi i że coraz więcej to ludzie młodzi i dzieci. I będzie ciągle gorzej zważywszy ilość i agresję czynników depresjogennych (od klimatu po cnoty niewieście). Z depresją można sobie poradzić, jeżeli odpowiednio wcześnie zrozumiemy jej symptomy i chwycimy ją za gardło zanim ona zrobi to nam. To, co piszę o depresji to nie jest teoretyczne wymądrzanie, sama to przeszła i wiem, że można sobie poradzić. Sposobów na to są tysiące, ale najlepsze lekarstwo to wola walki. Trzeba poszukać w swoim życiorysie i zatrzymać się na okresie kiedy było mi dobrze, z momentami szczęścia i zacząć żyć tak, jak wtedy. A propos szczęścia: to są tylko chwile, nie ma permanentnego szczęścia, gdyby tak było, umarlibyśmy z przejedzenia.
Miało być ładnie, pogodnie, a tu całkiem listopadowo, chociaż za oknem słonecznie i pięknie. Daję słowo, że to już ostatni mój zapisa tak ciężki. O czym będę pisać? Wspomnienia, ale nie w formie pamiętnika, bo tak się pisze pod coś lub pod kogoś, czyli się koloryzuje. A ja chcę jeszcze raz przeżyć coś, co w jakimś okresie mego wcale nie krótkiego życia już raz przeżyłam. Możecie mi w tym towarzyszyć. W listopadzie zacznę od roku 1955, od pewnej sukienki, która odmieniła moje życie. Popytajcie swoich mam i babci, jakie to się wtedy sukienki nosiło. Ten pomysł z odkopywaniem dawnych przeżyć może być dobry na depresyjny czas. Oby tak było, czego Wam z całego serca – sobie też – życzę.