Co warto mieć?
Tysiące rzeczy, tysiące umiejętności, przypadłości. Ale nie o tym chcę dzisiaj pisać. Przewrotnie będzie o tym co jest bardzo istotną cząstką nas, a bardzo niedocenianą czyli o sentymentach. Ale nie tych przewijających się w romantycznych piosenkach, ale o tym, które nazwę sentymentami zdrowymi.
Rzecz pierwsza: kochajmy wspomnienia. 3 marca moja pierwsza klasa ze Staszica obchodziła 40-lecie matury. Zjawiła się połowa maturzystów. Stoimy przed budynkiem witani (to było bardzo, bardzo miłe) przez obecnych uczniów, następnie wchodzimy do szkoły. Dla wielu z nich było to pierwsze po 40-tu latach spotkanie ze szkołą. Dyskretnie obserwowałam jakie wrażenie zrobi „obecna” szkoła, jakie obudzi wspomnienia, co im mocno wryło się w pamięć. Temu wszystkiemu dali upust w kameralnej części – w „Kurnej Chacie”. Jak ważne są wspomnienia, jak bardzo potrzebujemy tego, by otworzyć skrytki naszej pamięci, by stwierdzić jak kochałem w roku 1972 tę dziewczynę, by popatrzeć jaki ślad zostawił nam czas na twarzach. Dlatego szanujmy wspomnienia.
Rzecz druga: stare książki. Wertując stosy starych książek przeznaczonych na przemiał trafiłam na książkę Andrzeja Brychta „Opowieści z tranzytu”. Książka wydrukowana na bule jakim papierze. Autor poruszył coś w mojej pamięci (jedną z tych głębokich skrytek). Błysk – przecież to on napisał „Raport z Monachium” – koniec lat 60-tych. Olśnienie literackie w ówczesnej Polsce. Kariera jak u Hłaski i ten sam los – „zdrada ojczyzny”, wybór Zachodu itd., itp. Zaczynam czytać – olśnienie. Opowiadanie „Zmienna ogniskowa”, nie mogę się oderwać. Kto dzisiaj zna Andrzeja Brychta? Z przepytanych przez mnie osób – nikt. Moja kolejna refleksja – star książki czasami zawierają treści, jakie się filozofom nie śniły.
Rzecz trzecia: smaki dzieciństwa. Często z moją najmłodszą siostrą wspominałyśmy to, co nam bardzo smakowało w dzieciństwie. Na mleku z rozgotowaną dynią ugotowane paluszki z tartych ziemniaków. Maltz – cukierki z rozpuszczonego na maśle cukru, w ognisku z kłączy kartoflanych pieczone ziemniaki z wędzonym na dymie słonym śledziem, wybierany z torebki proszek lemoniadowy. Pewnego dnia postanowiłyśmy tego wszystkiego jeszcze raz skosztować. Wszystko starannie zrobiłyśmy jak dawniej, to jest w czasie II wojny światowej. Tym naszym wysiłkom powrotu do tamtych czasów przyglądał się mąż mojej siostry. Kiedy impreza dobiegła końca z ogromnym żalem stwierdziłyśmy, że to nie to. I wtedy mój szwagier oświecił nas – „to się nie uda, to już nie wróci, bo to były smaki dzieciństwa”. Ale to dzieciństwo dzięki tym smakom w nas pozostało.
Zaczyna się czas urlopu. Wszystkim życzę, by zafundowali sobie małą sentymentalną podróż w czasie. Z życzeniami miłych wrażeń.