Wspomnienia – wiosna 1956, czyli sukienka z Paryża
Przyszedł listopad, wcale nie taki ponury i smutny, ale zima tuż, tuż. Jaka będzie, aż strach myśleć, bo przesłanki hiobowe (starczy na ogrzanie mieszkania? ). Zgodnie jednak z zapowiedzią oddam się wspomnieniom.
Rok 1956 – wiosna. Jestem nauczycielką w szkole podstawowej, w której pobierałam nauki przez pierwszych 6 lat. Po maturze postanowiłam 2 lub 3 lata przepracować, a potem iść na studia. Chciałam siebie jakoś zabezpieczyć finansowo początek. I tak zrobiłam. W kwietniu roku 1956 władze postanowiły w tej miejscowości, gdzie uczyłam, założyć koło Związku Młodzieży Wiejskiej. Na zebranie założycielskie przybyły ważne osoby z województwa, powiatu i jeden ze stolicy. Po zebraniu miała być zabawa. Na zebraniu nie była, no bo czy ja młodzież wiejska? Ale na zabawie się zjawiłam. Nastąpiła konsternacja – moja sukienka wprawiła wszystkich w osłupienie. To była super modna, pokazywana w zagranicznych żurnalach kreacja (te żurnale jakimś cuden przedostawały się do Polski, w moje ręce też). Pokazałam to cudo mojej krawcowej, która potrafiła uszyć wszystko, wystarczyło jej to tylko pokazać. Tak paryska kreacja trafiła pod polskie strzechy, a dokładniej na zabawę, która miała zmienić oblicze owej wsi.
Zabawa polskiej wsi nie zmieniła, ale sukienka zmieniła moje życie. Osoba z samej stolicy zainteresowała się sukienką i zaproponowała jej właścicielce, że ZMW może dać mi rekomendację na studia. Wtedy zapytałam, czy dla każdej w ten sposób ubranej prowincjonalnej gęsi w sukience prawie od Diora jest miejsce w Warszawie, na przesłuchaniu w Szkole Głównej Służby Zagranicznej. Nazwa tej uczelni fascynowała mnie od momentu, kiedy ją pierwszy raz przeczytałam w informatorze na studia, jeszcze w liceum. Wtedy jednak byłam przekonana, że nie dla psa kiełbasa. A teraz się stało!
Nie będę opisywać tej uczelni, bo nigdy nie zostałam jej studentką, aczkolwiek zostałam przyjęta. Nadszedł październik 56 i zawierucha zmiotła w pierwszym rzędzie ową uczelnię. Nie było mi dane mówić „towarzyszu profesorze”, a do współbraci i sióstr „wy kolego” i „wy koleżanko”. Nie zostałam również trzecim zastępcą czwartego sekretarza ambasady polskiej w Pernambuco – bo miałam studiować na wydziale dyplomatyczno – konsularnym, drugi był wydziałem handlu zagranicznego.
Chciałabym kiedyś jeszcze spotkać jakiegoś absolwenta tej uczelni – efemerydy – czy rzeczywiście wychodzili z niej dyplomaci – jeśli tak, to jacy? Może minister Waszczykowski – nie, on jest za młody. Skąd mi się wzięło to sukienkowe wspomnienie? Przed dwoma, czy trzema miesiącami u mojej przyjaciółki Margot w Niemczech zobaczyłam wiszącą na wieszaku „moją sukienkę” i stanęły mi przed oczyma te wszystkie wydarzenia, o których zapomniałam.
Życie pełne jest niespodzianej, dlatego bądźmy ciągle przygotowani, że los coś dla nas ma. Oby to coś, jeżeli ma odmienić nasze życie, niech będzie to w dobrą stronę, czego sobie i Wam serdecznie życzę.